ESEJ INSPIROWANY TYTUŁEM
ZBIORU SZKICÓW MIŁOSZA- "ZACZYNAJĄC OD MOICH ULIC"
[…]Kochasz
ty dom, ten stary dach,
Co
prawi baśń o dawnych dniach,
Omszałych
wrót rodzinny próg,
Co wita
cię z cierniowych dróg?[…]
Tak
brzmi fragment wiersza „Pieśń o domu” Marii Konopnickiej. Czytelnik podczas
jego lektury przywołuje zaraz w myślach obraz swych rodzinnych stron,
ukochanego miasta i ojczyzny. Jedną z podstawowych potrzeb człowieka jest
potrzeba poczucia bezpieczeństwa, którą daje nam rodzina i świadomość, że
istnieje takie miejsce na ziemi, do którego zawsze możemy wrócić. Miejsce, w którym
się wychowaliśmy. Społeczeństwo, które przyjmie nas z otwartymi rękami.
Moim
azylem na planecie Ziemi, przypisanym mi z racji miejsca zamieszkania, jest
Radom. Jesienią i zimą wygląda chyba najpiękniej — dzięki parkom kuszącym
kolorowymi drzewami i świątecznym lampkom, których moc wisi w całym mieście.
Osiedle
Michałów, na którym mieszkam od trzeciego roku życia — niegdyś szarobure i
pełne nieciekawych typów spod ciemnej gwiazdy — zmieniło się na przestrzeni
lat. Straszące brzydotą wieżowce obecnie cieszą oko swymi barwami, trawniki są
zawsze przystrzyżone. Ludzie — kulturalni
i życzliwi. Zniknęła gdzieś zbuntowana młodzież,
chuligani i spółki drobnych pijaczków.
Mój
blok mieści się przy ulicy Piastowskiej. Rano, wiecznie spóźniona, biegnę na przystanek.
Na ławkach w pobliskim parku widzę stałe grupki starszych pań i panów,
narzekających na polską służbę zdrowia. Mijam plac zabaw i sąsiednie budynki. Nowe
chodniki z kostki, poprzeplatane tymi starymi, z płyt. To nimi jako mała
dziewczynka chodziłam do szkoły, z plecakiem na plecach i workiem na buty w
dłoni.
Radom,
moje miasto. Z roku na rok jestem z nim coraz mniej związana. Może dlatego, że wolałam
jego starszą wersję? Tę ze starymi fontannami przy deptaku, gdzie jako dziecko
zbierałam kasztany, z bazarami i targami, na których kupowało się od handlarek
ubrania i obuwie… Wiele oddałabym, by powrócić do tamtych czasów.
Nie
lubię gwaru dużych miast, a Radom w moich oczach stał się w ostatnich latach
zbyt wielkim i nowoczesnym obszarem. I choć z ciężkim sercem opuszczałabym
rodzinne strony, rozdarta jestem pomiędzy dwoma „małymi ojczyznami”. Tę drugą
stanowi Zamość, miejscowość na Lubelszczyźnie, w której od dziecka spędzam
każde ferie zimowe i letnie.
Można powiedzieć, że
zakochałam się w tym mieście. Przyczyniła się do tego moja siostra, która po
ślubie przeprowadziła się do Zamościa. Pokazała mi jego piękno, tak jak niegdyś
pokazywała piękno Radomia. Dzięki niej znam na pamięć wszystkie zamojskie
ulice, najlepsze sklepy i najpiękniejsze zabytki. Będąc tam, nigdy nie mówię,
że tęsknię za domem — przecież w nim jestem!
Lubię
podróże, ale dobrze jest powracać do domu po długiej nieobecności. Widzieć
stary trzepak i wiecznie marudzącego sąsiada. Największą słabością człowieka
jest chyba to, że tak łatwo się przywiązuje — nie tylko do ludzi, ale też do
miejsc.
Byłoby
dla mnie nie lada wyzwaniem, gdybym miała wybierać między Zamościem a Radomiem.
Oba te miasta są nieodłączną częścią mnie, oba ukształtowały moją osobowość. Czytając
wiersz Konopnickiej, oczami wyobraźni widzę dwa „stare dachy”. Gdziekolwiek
zostanę pochowana, moje serce — podobnie jak serce Chopina, lecz w tym
przypadku podzielone na pół — pozostanie w moich dwóch małych ojczyznach.
KONIEC
![]() |
Fontanny radomskie - te dawne, ukochane przeze mnie... |
![]() |
Zamojska starówka. Moc barw i piękno samo w sobie. |
KRĘTYMI ULICAMI, CZYLI WYDEPTANE PRZEZE MNIE DROGI
Ale z Zamościem też tak mam. Moja przygoda z tym miastem to niezliczone spacery, zwiedzanie ZOO, zabytków, wypoczynek nad zalewem i okdrywanie zakątków miasteczka na Lubelszczyźnie. Będąc w gościnie u mojej siostry, często opiekuję się moimi siostrzeńcami. Kiedyś spędzałam tam całe ferie i wakacje. Odprowadzałam maluchy do przedszkola, załatwiałam sprawunki i znajdowałam czas na zwiedzanie Zamościa. Dzisiaj znam praktycznie każdy jego zakątek. Wiem dużo o zabytkach. Moja siostra nie musi się o mnie martwić, nie boi się, że się zgubię.
Gdy wybieram się na wycieczkę po Zamościu - rowerem bądź pieszo- pierwszym przystankiem jest zawsze Kościół św. Michała Archanioła, chyba najładniejszy, jaki widziałam w życiu. Nad ołtarzem widnieje płaskorzeźba, przedstawiająca Jezusa jako pasterza, która niesamowicie do mnie przemawia.
Z kościoła kieruję się na rynek, lecz po drodze mijam targ. Można tam kupić pyszne, świeże warzywa i owoce (oczywiście przede wszystkim latem). Na rynek dojść można trasą obok rzeczki, koło której spotykam kaczki bądź główną ulicą, noszącą nazwę "Wojska Polskiego". Na trasie znajduje się także zadbany, ogromny park. Latem wypożyczam tam gokarty. Wokół parku znajduje się fosa, zaś w jego środku - staw. Po drugiej stronie ulicy mieści się amfiteatr.
Starówka cieszy oko kolorowymi kamieniczkami i przede wszystkim ogromnymi, białymi schodami ratusza, znanymi ze zdjęć Zamościa w podręcznikach do historii. Zimą przed ratuszem znajduje się lodowisko, gdzie godzinami jeżdżę na łyżwach. Później pędzę po kubek słodkiej jak diabli, gorącej czekolady.
Z Rynku Solnego na Starówkę, ze Starówki na fontanny, dalej zaś mieszczą się tory i zalew. To oczywiście nie wszystkie moje ukochane miejsca w tym mieście. Tyle jednak o Zamościu - a gdbym jeszcze miała opisywać, jak dobrze bawię się w okolicznym Zwierzyńcu, czy nad rzeką w pobliżu Roztoczańskiego Parku Narodowego!
Miłość do Zamościa pcha mnie w kierunku Lublina, gdzie może w przyszłości będę studiować. To niesamowite, jak duże wrażenie zrobiło na ośmioletniej dziewczynce małe, renesansowe miasto, gdzie czuć jeszcze ducha Jana Zamoyskiego. Tak duże, że potrafię je dziś nazwać swoją małą ojczyzną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz