piątek, 2 grudnia 2016

ZAMOŚĆ A RADOM - MOJE DWA MIEJSCA NA ZIEMI

Ten post chciałabym zacząć od opublikowania mojego eseju, napisanego specjalnie na WOK.

ESEJ INSPIROWANY TYTUŁEM
ZBIORU SZKICÓW MIŁOSZA- "ZACZYNAJĄC OD MOICH ULIC"


[…]Kochasz ty dom, ten stary dach,
Co prawi baśń o dawnych dniach,
Omszałych wrót rodzinny próg,
Co wita cię z cierniowych dróg?[…]

         Tak brzmi fragment wiersza „Pieśń o domu” Marii Konopnickiej. Czytelnik podczas jego lektury przywołuje zaraz w myślach obraz swych rodzinnych stron, ukochanego miasta i ojczyzny. Jedną z podstawowych potrzeb człowieka jest potrzeba poczucia bezpieczeństwa, którą daje nam rodzina i świadomość, że istnieje takie miejsce na ziemi, do którego zawsze możemy wrócić. Miejsce, w którym się wychowaliśmy. Społeczeństwo, które przyjmie nas z otwartymi rękami.
          Moim azylem na planecie Ziemi, przypisanym mi z racji miejsca zamieszkania, jest Radom. Jesienią i zimą wygląda chyba najpiękniej — dzięki parkom kuszącym kolorowymi drzewami i świątecznym lampkom, których moc wisi w całym mieście.
          Osiedle Michałów, na którym mieszkam od trzeciego roku życia — niegdyś szarobure i pełne nieciekawych typów spod ciemnej gwiazdy — zmieniło się na przestrzeni lat. Straszące brzydotą wieżowce obecnie cieszą oko swymi barwami, trawniki są zawsze przystrzyżone. Ludzie  — kulturalni i życzliwi. Zniknęła gdzieś zbuntowana  młodzież, chuligani i spółki drobnych pijaczków.
          Mój blok mieści się przy ulicy Piastowskiej. Rano, wiecznie spóźniona, biegnę na przystanek. Na ławkach w pobliskim parku widzę stałe grupki starszych pań i panów, narzekających na polską służbę zdrowia. Mijam plac zabaw i sąsiednie budynki. Nowe chodniki z kostki, poprzeplatane tymi starymi, z płyt. To nimi jako mała dziewczynka chodziłam do szkoły, z plecakiem na plecach i workiem na buty w dłoni.
         Radom, moje miasto. Z roku na rok jestem z nim coraz mniej związana. Może dlatego, że wolałam jego starszą wersję? Tę ze starymi fontannami przy deptaku, gdzie jako dziecko zbierałam kasztany, z bazarami i targami, na których kupowało się od handlarek ubrania i obuwie… Wiele oddałabym, by powrócić do tamtych czasów.
        Nie lubię gwaru dużych miast, a Radom w moich oczach stał się w ostatnich latach zbyt wielkim i nowoczesnym obszarem. I choć z ciężkim sercem opuszczałabym rodzinne strony, rozdarta jestem pomiędzy dwoma „małymi ojczyznami”. Tę drugą stanowi Zamość, miejscowość na Lubelszczyźnie, w której od dziecka spędzam każde ferie zimowe i letnie.
        Można powiedzieć, że zakochałam się w tym mieście. Przyczyniła się do tego moja siostra, która po ślubie przeprowadziła się do Zamościa. Pokazała mi jego piękno, tak jak niegdyś pokazywała piękno Radomia. Dzięki niej znam na pamięć wszystkie zamojskie ulice, najlepsze sklepy i najpiękniejsze zabytki. Będąc tam, nigdy nie mówię, że tęsknię za domem — przecież w nim jestem!
        Lubię podróże, ale dobrze jest powracać do domu po długiej nieobecności. Widzieć stary trzepak i wiecznie marudzącego sąsiada. Największą słabością człowieka jest chyba to, że tak łatwo się przywiązuje — nie tylko do ludzi, ale też do miejsc.
       Byłoby dla mnie nie lada wyzwaniem, gdybym miała wybierać między Zamościem a Radomiem. Oba te miasta są nieodłączną częścią mnie, oba ukształtowały moją osobowość. Czytając wiersz Konopnickiej, oczami wyobraźni widzę dwa „stare dachy”. Gdziekolwiek zostanę pochowana, moje serce — podobnie jak serce Chopina, lecz w tym przypadku podzielone na pół — pozostanie w moich dwóch małych ojczyznach.


KONIEC

Fontanny radomskie - te dawne, ukochane przeze mnie...
Zamojska starówka. Moc barw i piękno samo w sobie.

KRĘTYMI ULICAMI, CZYLI WYDEPTANE PRZEZE MNIE DROGI

Radom. Tutaj urodziłam się i wychowałam, chociaż pierwsze kroki stawiałam w okolicznym Piastowie. Dorastałam w zwykłym, szarym wieżowcu, który z czasem jak wszystkie inne został odnowiony - ocieplony i pomalowany. Wokół było sporo zieleni, fajna górka, trochę lasów i szerokie łąki. Z czasem wybudowano na Michałowie dwa place zabaw. Świat poza moim osiedlem zaczął dla mnie istnieć, kiedy ukochane siostry, sprawując nade mną opiekę, często zabierały mnie ze sobą "na miasto", czyli po prostu do centrum. Jako nastolatka rozpoczęłam podróże do nowej szkoły, Publicznego Gimnazjum nr 23 im. Jana Kochanowskiego. Gdyby nie to, nadal tkwiłabym w miejscu. Dziś znam w zadowalającym stopniu najważniejsze ulice i instytucje, w których sama załatwiam własne sprawy. Ze znajomymi czas spędzamy różnie - czasami w kinie, ale głównie spacerujemy po ulicy Żeromskiego, kupujemy słynne zapiekanki, sprzedawane na ulicy. Moniuszki. Wieczorami lub w upalne, letnie dni wybieramy się na Borki, by skorzystać z atrakcji Parku Linowego, popływać rowerkami wodnym bądź kajakami. Niekiedy uczestniczymy w imprezach kulturalnych. Gdy po długiej nieobecności widzę tablicę z nazwą "Radom" i przekraczam granice miasta, moja radośc jest nie do opisania - w końcu wszędzie dobrze, lecz w domu najlepiej.


Ale z Zamościem też tak mam. Moja przygoda z tym miastem to niezliczone spacery, zwiedzanie ZOO, zabytków, wypoczynek nad zalewem i okdrywanie zakątków miasteczka na Lubelszczyźnie. Będąc w gościnie u mojej siostry, często opiekuję się moimi siostrzeńcami. Kiedyś spędzałam tam całe ferie i wakacje. Odprowadzałam maluchy do przedszkola, załatwiałam sprawunki i znajdowałam czas na zwiedzanie Zamościa. Dzisiaj znam praktycznie każdy jego zakątek. Wiem dużo o zabytkach. Moja siostra nie musi się o mnie martwić, nie boi się, że się zgubię. 

Gdy wybieram się na wycieczkę po Zamościu - rowerem bądź pieszo- pierwszym przystankiem jest zawsze Kościół św. Michała Archanioła, chyba najładniejszy, jaki widziałam w życiu. Nad ołtarzem widnieje płaskorzeźba, przedstawiająca Jezusa jako pasterza, która niesamowicie do mnie przemawia.

Z kościoła kieruję się na rynek, lecz po drodze mijam targ. Można tam kupić pyszne, świeże warzywa i owoce (oczywiście przede wszystkim latem). Na rynek dojść można trasą obok rzeczki, koło której spotykam kaczki bądź główną ulicą, noszącą nazwę "Wojska Polskiego". Na trasie znajduje się także zadbany, ogromny park. Latem wypożyczam tam gokarty. Wokół parku znajduje się fosa, zaś w jego środku - staw. Po drugiej stronie ulicy mieści się amfiteatr. 

Starówka cieszy oko kolorowymi kamieniczkami i przede wszystkim ogromnymi, białymi schodami ratusza, znanymi ze zdjęć Zamościa w podręcznikach do historii. Zimą przed ratuszem znajduje się lodowisko, gdzie godzinami jeżdżę na łyżwach. Później pędzę po kubek słodkiej jak diabli, gorącej czekolady. 

Z Rynku Solnego na Starówkę, ze Starówki na fontanny, dalej zaś mieszczą się tory i zalew. To oczywiście nie wszystkie moje ukochane miejsca w tym mieście. Tyle jednak o Zamościu - a gdbym jeszcze miała opisywać, jak dobrze bawię się w okolicznym Zwierzyńcu, czy nad rzeką w pobliżu Roztoczańskiego Parku Narodowego!


Miłość do Zamościa pcha mnie w kierunku Lublina, gdzie może w przyszłości będę studiować. To niesamowite, jak duże wrażenie zrobiło na ośmioletniej dziewczynce małe, renesansowe miasto, gdzie czuć jeszcze ducha Jana Zamoyskiego. Tak duże, że potrafię je dziś nazwać swoją małą ojczyzną. 



                        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz