Odkąd pamiętam, Wielkanoc napawała mnie większą radością, niż Boże Narodzenie. Pod względem duchowym o wiele bardziej przeżywałam wiosenne święta - sama nie wiem, czemu. Tegoroczne były jak zwykle magiczne, spędzone w licznym gronie rodzinnym. Opowiem dziś o nich jak najkrócej potrafię.
Wszystko zaczęło się od Niedzieli Palmowej. W mojej parafii jest ona od kilku lat obchodzona hucznie - księża sprowadzają osiołka, odbywa się przedstawienie, a zebrane dzieci i dorośli wymachując palemkami, krzyczą: Hosanna! I tu znów pojawia się pytanie: hit czy kit? Osobiście uważam, że hit. Żyjemy w czasach, w których promuje się naukę poprzez zabawę. Dlaczego więc nie mielibyśmy przybliżać dzieciom historii Jezusa w przystępny i atrakcyjny dla nich sposób?
Triduum Paschalne co roku wzbudza mój zachwyt. Przeżywając co roku te same nabożeństwa, wciąż nie mogę się nadziwić ich pięknu. Jako oazowiczka mam styczność z przygotowaniami do tych uroczystości. W zeszłym roku oraz dwa lata temu śpiewałam w chórze, wspomagając grupkę "altów" własnym głosem. Czytałam również jedno z czytań przewidzianych na Wielką Sobotę. Doskonale je pamiętam - opowiadało o stworzeniu świata. Zeszły rok wiązał się również z przygotowaniami do Światowych Dni Młodzieży. Osobiście wnosiłam krzyż Światowych Dni Młodzieży do kościoła, by później czuwać przy nim wraz z reszta młodzieży prawie do rana.
A jak było w tym roku? Cóż, już nie śpiewałam w chórze i nie byłam tak zaangażowana w liturgię. Mam nadzieję, że za rok naprawię ten błąd, bowiem była to dla mnie wielka strata. Mimo to wszystkie trzy nabożeństwa dały mi do myślenia. Rozważanie Męki Pańskiej jak zwykle skłaniało do refleksji nad mocą naszej wiary, stosunkiem do bliźniego i Stwórcy. Myślę, że w te trzy dni w roku klęka się, mówi "Amen" i śpiewa pieśni w zupełnie inny sposób, niż przez resztę roku liturgicznego...
To był pierwszy rok, w którym nie uczestniczyłam w rezurekcji. Znużona przedświątecznym sprzątaniem, sobotnią wizytą w kościele i opieką nad maluchami, nie zdołałam wstać na 6 rano. O godzinie 9, gdy dołączył do nas brat z rodziną, zasiedliśmy do śniadania wielkanocnego. Nie obyło się bez modlitwy, konsumpcji cukrowych baranków, białego barszczu i innych potraw. W Wielką Sobotę przygotowałam pisanki- wydrapywanki ( jajka gotowane w cebuli, na których później wydrapuje się wzory, np. przy użyciu żyletki, igły itd.), które spożyliśmy na śniadaniu. Dzieliliśmy między siebie potrawy z koszyczka i objadaliśmy się, rozmawiając o rzeczach ważniejszych i mniej ważnych.
W kościele na mszy dla dzieci spotkaliśmy się z resztą rodziny. Świątynia pękała w szwach, ledwo znaleźliśmy miejsca. Po mszy całą familią wróciliśmy do domu. Ponieważ mam pięcioro rodzeństwa (czworo świętowało w moim domu, jeden z braci mieszka na stałe w Anglii), a przybyło ono z rodzinami, to jest również z małymi dziećmi, nasz dom szybko stał się gwarnym miejscem. Już po śniadaniu było mi niedobrze z przejedzenia, ale dzielnie zjadłam obiad i oddałam się słodkiemu lenistwu. Jak to zwykle bywa, śmialiśmy się głośno i dyskutowaliśmy o wszelakich sprawach. Typowo rodzinne święta...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz