czwartek, 20 kwietnia 2017

Wielkanoc - hit czy kit?

Święta Wielkiej Nocy to jedne z dwóch najbardziej wyczekiwanych przez katolików w roku świąt. O Bożym Narodzeniu już teraz mówi się, że stało się świętem komercyjnym. Z przykrością należy stwierdzić, że tuż przed Wielkanocą rusza machina z kurczaczkami, zajączkami i pisankami na sklepowych półkach. Czy jednak w tym radosnym czasie ludzie istotnie skupiają się tylko na myciu okien, lukrowanej babce i "zaliczeniu" wizyty u teściów? Jak to jest z nami, Polakami - bliska naszym sercom jest tradycja, czy może już zapomnieliśmy, co jest jej istotą?



Odkąd pamiętam, Wielkanoc napawała mnie większą radością, niż Boże Narodzenie. Pod względem duchowym o wiele bardziej przeżywałam wiosenne święta - sama nie wiem, czemu. Tegoroczne były jak zwykle magiczne, spędzone w licznym gronie rodzinnym. Opowiem dziś o nich jak najkrócej potrafię.


Wszystko zaczęło się od Niedzieli Palmowej. W mojej parafii jest ona od kilku lat obchodzona hucznie - księża sprowadzają osiołka, odbywa się przedstawienie, a zebrane dzieci i dorośli wymachując palemkami, krzyczą: Hosanna! I tu znów pojawia się pytanie: hit czy kit? Osobiście uważam, że hit. Żyjemy w czasach, w których promuje się  naukę poprzez zabawę. Dlaczego więc nie mielibyśmy przybliżać dzieciom historii  Jezusa w przystępny i atrakcyjny dla nich sposób?



Triduum Paschalne co roku wzbudza mój zachwyt. Przeżywając co roku te same nabożeństwa, wciąż nie mogę się nadziwić ich pięknu. Jako oazowiczka mam styczność z przygotowaniami do tych uroczystości. W zeszłym roku oraz dwa lata temu śpiewałam w chórze, wspomagając grupkę "altów" własnym głosem. Czytałam również jedno z czytań przewidzianych na Wielką Sobotę. Doskonale je pamiętam - opowiadało o stworzeniu świata. Zeszły rok wiązał się  również z przygotowaniami do Światowych Dni Młodzieży. Osobiście wnosiłam krzyż Światowych Dni Młodzieży do kościoła, by później czuwać przy nim wraz z reszta młodzieży prawie do rana.


A jak było w tym roku? Cóż, już nie śpiewałam w chórze i nie byłam tak zaangażowana w liturgię. Mam nadzieję, że za rok naprawię ten błąd, bowiem była to dla mnie wielka strata. Mimo to wszystkie trzy nabożeństwa dały mi do myślenia. Rozważanie Męki Pańskiej jak zwykle skłaniało do refleksji nad mocą naszej wiary, stosunkiem do bliźniego i Stwórcy. Myślę, że w te trzy dni w roku klęka się, mówi "Amen" i śpiewa pieśni w zupełnie inny sposób, niż przez resztę roku liturgicznego...






W Wielką Sobotę w moim domu pojawili się pierwsi goście z innego miasta. Była to siostra z dwójką dzieci.Ten dzień spędziliśmy razem, głównie na pokazywaniu moim siostrzeńcom różnych zakamarków Radomia, zabawie na basenie i przygotowywaniu ostatnich kulinarnych specjałów. Rankiem ksiądz poświęcił pokarmy w naszym koszyczku, a wieczorem uczestniczyliśmy w nabożeństwie światła i wody. 




To był pierwszy rok, w którym nie uczestniczyłam w rezurekcji. Znużona przedświątecznym sprzątaniem, sobotnią wizytą w kościele i opieką nad maluchami, nie zdołałam wstać na 6 rano. O godzinie 9, gdy dołączył do nas brat z rodziną, zasiedliśmy do śniadania wielkanocnego. Nie obyło się bez modlitwy, konsumpcji cukrowych baranków, białego barszczu i innych potraw. W Wielką Sobotę przygotowałam pisanki- wydrapywanki ( jajka gotowane w cebuli, na których później wydrapuje się wzory, np. przy użyciu żyletki, igły itd.), które spożyliśmy na śniadaniu. Dzieliliśmy między siebie potrawy z koszyczka i objadaliśmy się, rozmawiając o rzeczach ważniejszych i mniej ważnych.


W kościele na mszy dla dzieci spotkaliśmy się z resztą rodziny. Świątynia pękała w szwach, ledwo znaleźliśmy miejsca. Po mszy całą familią wróciliśmy do domu. Ponieważ mam pięcioro rodzeństwa (czworo świętowało w moim domu, jeden z braci mieszka na stałe w Anglii), a przybyło ono z rodzinami, to jest również z małymi dziećmi, nasz dom szybko stał się gwarnym miejscem. Już po śniadaniu było mi niedobrze z przejedzenia, ale dzielnie zjadłam obiad i oddałam się słodkiemu lenistwu. Jak to zwykle bywa, śmialiśmy się głośno i dyskutowaliśmy o wszelakich sprawach. Typowo rodzinne święta...






Szybko minęło, zostały brudne talerze i pustka, gdy już wszyscy poszli. Ale nie pustka w sercach! Wielkanoc żyje we mnie cały rok. Radość ze Zmartwychwstania Chrystusa rodzi się we mnie przed północą, w Wielką Sobotę, gdy przy akompaniamencie gitary nasz chór intonuje: "Oto są baranki młode..." bądź drugą moją ulubioną pieśń - "Zmartwychwstał Pan, i żyje dziś...". Patrzę wtedy na tych wszystkich ludzi, zgromadzonych w kościele i nie wierzę, że są tu tylko po to, by sąsiedzi nie gadali, by "zaliczyć" kolejne święta. Zbyt głośno śpiewają, zbyt radośnie życzą sobie "Wesołego Alleluja!". Zostawiają swoje kurczaczki i zajączki w domach, by wyjść na spotkanie tradycji i religii. Nadal, mimo etykietki święta komercyjnego, jaką przylepiono Wielkanocy, Polacy pokazują, że to nie tak - że wciąż wiedzą, co naprawdę ważne.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz