czwartek, 23 lutego 2017

COFAMY ZEGAREK O GODZINĘ, CZYLI O MOJEJ WIZYCIE W ANGLII

Tegoroczne ferie zaplanowałam już dawno. Brat, który od ośmiu lat mieszka w Anglii ze swoją rodziną, kupił mi bilety i zasadniczo wszystko było gotowe już w grudniu. Jedenastego lutego o piątej pięćdziesiąt całkiem samiutka wyleciałam samolotem linii WizzAir z lotniska Chopina w Warszawie, by ok. 8 wylądować w Birmingham. Stamtąd odebrał mnie mój brat i rozpoczęłam swoją 10-dniową przygodę.

Na zdjęciu charakterystyczne, czerwone budki telefoniczne.




Takie taksówki jeżdżą po ulicach miasteczka Coventry.











Większość czasu spędzałam z rodziną, w domu ale nie zabrakło też spacerów. W urokliwym Wolverhampton (oddalonym od Birmingham, czyli drugiego największego zaraz po Londynie miasta w Anglii o ok. 2 h drogi)  miałam okazję zobaczyć ludzi o różnych kolorach skóry, przedstawicieli kilku narodów- białych, Hindusów, Arabów itd. Byłam w polskim kościele katolickim, polskim sklepie, a na Polonię natykałam się praktycznie wszędzie. Wędrowałam, podziwiając śliczne angielskie osiedla, te charakterystyczne, czerwone domki, przed którymi zaczęły już rosnąć żonkile. W czasie wizyt w sklepach czy w szkole dzieci mojego brata popróbowałam moich sił w angielskim, ale w praktyce dogadanie się z Anglikiem, mówiącym płynnie i szybko okazało się zbyt trudne. 

W niedzielę tuż przed moim wyjazdem udałam się na wycieczkę do Coventry. Zobaczyłam tam ruiny słynnej katedry, zniszczonej w I wojnie światowej, zwiedziłam Muzeum Herberta, odwiedziłam wesołe miasteczko i zobaczyłam trochę zabytków, napotkanych po drodze. Jeżeli chodzi o samą katedrę, wchodziłam nawet na starą, omszałą wieżę - byłam ponad dzwonami. Pokonałam w tym celu 180 schodów. Widok z góry był warty bólu w nogach. W Muzeum, do którego wstęp był bezpłatny, zwiedziłam kilka wystaw. I tak zobaczyłam ekspozycję zabytkowych zegarów z kukułką, poznałam historię zbombardowania tego miasteczka, obejrzałam czaszki zwierząt, stare urządzenia elektryczne, stroje z minionych epok. Bardzo zaciekawiła mnie również wystawa na temat żywiołów, obfitująca w stanowiska do eksperymentowania i do zabaw tematycznych dla całej rodziny. Moją uwagę przykuły również portrety, prezentowane w ramach ekspozycji "Face to face", czyli "twarzą w twarz". Można było tam przebrać się w ciekawe stroje, charakterystyczne dla kultur Anglii minionych wieków.


Ruiny katedry w Coventry. Na zdjęciu nie widać co prawda wysokiej
wieży, ale klimat tego miejsca jest nie do opisania, jeśli komuś choć odrobinę działają
na wyobraźnię omszałe mury sprzed wieków...


Na ekspozycji w muzeum prezentowano czaszki zwierzęce.
Pianino należące niegdyś do George'a Eliota.
Rzeźba na placu przed zabytkową katedrą w Coventry,
zmuszająca do przemyśleń na temat okrucieństwa
I wojny światowej i ofiar, które pochłonęła.
Zabytkowa maszyna do pisania. Ponieważ pisanie to mój konik,
oglądanie takich cudów sprawiło mi ogromną przyjemność.
Na ekranach muzealnych wyświetlano filmy, opowiadające
historię zbombardowania i rekonstrukcji katedry w Coventry.

Wspomniane zabytkowe zegary. Ich tarcze cieszą oko barwnymi
zdobieniami, stylem cyfr oraz napisami.

Nie zamierzam rozwodzić się nad tym, gdzie jest lepiej - w Anglii czy w Polsce. Wiem tylko, że w United Kingdom dotknęłam czegoś niesamowitego, poczułam na własnej skórze klimat życia na tamtejszych terenach. Przez 10 dni jadłam chleb smakujący zupełnie inaczej, w uszach szumiał mi angielski i poznałam inny rodzaj egzystencji - spokojne życie bez pośpiechu, który w Polsce jest wszechobecny. U nas dzieci w szkole są już niekiedy o szóstej, targając ze sobą dwudziestokilogramowe plecaki i zaraz po lekcjach siadają do odrabiania lekcji. Tam dzieci do szkoły idą na dziewiątą, do szkoły noszą dwa zeszyty zamknięte w plastikowej torbie, nazywanej "school bag", a pracę domową zadaje im sie raz na tydzień. Tam rodizny jedzą wspólne posiłki, a u nas nawet śniadanie jedzone jest w pośpiechu, wlewa się w siebie filiżankę kawy i pędzi się przed siebie. Co z tego, że tam nie ma słońca? U nas jest, a nie mamy czasu go dostrzegać. Bardzo cieszę się z powrotu do ukochanej ojczyzny, ale wiem, że będę tęsknić za rodziną, spokojem i nawet za tym, że kierownica w angielskich autach zamontowana jest po drugiej stronie.


Angielskie osiedle - widok z balkonu. Na zdjęciu
widac dobrze czerwone domki. 

Szara wiewiórka, która przemknęła mi przed nosem w trakcie spaceru.
Te zwierzątka o rudej barwie sierści w Anglii są znacznie rzadziej spotykane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz