Pewnego dnia zadałam sobie pytanie: czy ja wolę kino, czy teatr? Nie umiałam odpowiedzieć od razu.
Przemyślałam sprawę i w końcu doszłam do pewnego wniosku, ale o tym za chwilę.
Odkąd pamiętam, czułam awersję do języka polskiego. Jestem córką polonistki, umiałam czytać w wieku trzech lat, mam dobry słuch muzyczny, kocham wycieczki do muzeów i sztukę w sensie ogólnym, ale zawsze męczyło mnie to, że jeśli nie popisałam się znajomością najznakomitszych dzieł Mozarta, ludzie krzywili się gdy twierdziłam, iż podoba mi się muzyka klasyczna. Tak samo jest z filmem. Lubię oglądać filmy, ale nie znam ekranizacji komiksów Marvela, nie mam zielonego pojęcia o polskich, znanych filmach z lat dziewięćdziesiątych czy innych. Mam też świadomość tego, że nie starczy mi życia na nauczenie się na pamięć nazwisk słynnych malarzy i jednoczesne zagłębienie się w kino, teatr itd., czyli słowem - zdobycie kompletnej wiedzy o wszystkim. Szydzenie ze mnie przez innych ludzi tylko z tego powodu, że nie znam klasyków, a podoba mi się coś mniej znanego bardzo zniechęca do obcowania z kulturą.
Jeżeli chodzi o teatr, nie bywam w nim często. Myślę, że dla przeciętnego człowieka przygoda z teatrem rozpoczyna się wtedy, gdy pójdzie on do szkoły. Nawet małe dzieci chodzą na wycieczki klasowe na spektakle. Mało który nastolatek bywa w teatrze sam z siebie, chociaż przyznam, że znam miłośników tej formy spędzania wolnego czasu. Ja w teatrze również bywam wtedy, gdy idziemy na sztukę całą klasą. Dotychczas kilkakrotnie odwiedzałam warszawską "Romę", widziałam tam trzy opery i parę spektakli w teatrze radomskim. Na niektóre wybrałam się sama, bo albo wygrałam bilet na spektakl w konkursie literacki, albo otrzymałam go od kogoś w prezencie itd. W wyprawie do teatru najbardziej podoba mi się klimat owej wycieczki. Kiedy w ramach WOK-u wybieramy się całą klasą na przedstawienie, wszyscy nagle poważnieją - chłopcy wkładają koszule i garnitury, a dziewczyny zakładają wieczorowe sukienki, układają ładnie włosy i pozwalają sobie na wieczorowy, nieco mocniejszy makijaż. Słowem, wszyscy wyglądają jak z okładki żurnalu. W takich strojach nikt nie robi z siebie małpy, wszyscy zachowują się jak na wizytę w teatrze przystało. Siadamy obok siebie w miękkich fotelach, a w przerwie dyskutujemy na temat sztuki. To wszystko szalenie pociąga i rekompensuje szkody wyrządzone przez nawet najbardziej beznadziejne spektakle.

Teraz słowem o kinie. Do kina przeciętny człowiek chadza częściej, niż do teatru. Ja rzadko bywam i tu, i tu - również z powodów finansowych, bowiem nie dysponuję własnym kieszonkowym. Jeżeli natomiast zbliża się premiera "Gwiezdnych Wojen", nie waham się ani chwili. Jako mała dziewczynka bywałam w kinie non stop, w ramach wycieczek klasowych. Oczywiście na bajkach, więc nie ma o czym mówić. Ale wszystkie te wizyty wspominam bardzo przyjemnie. Obecnie często wybieramy się na filmy całą szkołą, co trochę mi przeszkadza. Nastolatkowie mają tendencję do gadania i szeleszczenia wszystkim, co popadnie podczas seansu- nieważne, czy to film o wojnie, czy komedia. To naprawdę męczy. W kinie czuję się całkiem dobrze, ale po pewnym czasie usypiam, a moje oczy szybko się męczą, zwłaszcza na filmach akcji. A już naprawdę nie przepadam za filmami w 3D. Jeśli jednak mam obok siebie dobrych przyjaciół, trochę popcornu i colę w ręku, da się to wytrzymać. Podsumowując, lubię kino, ale nie szaleję na jego punkcie. Nie jestem pewna, czy to właśnie tam chciałabym chodzić na randki...

Wniosek? Nie przepadam jakoś specjalnie ani za kinem, ani za teatrem, z tym że kino mówi do mnie w języku współczesnym, a teatr często przemawia niezrozumiale. Gdybym musiała wybrać, postawiłabym na kino. Co jednak lubię najbardziej? Chyba duży telewizor lub projektor i rzutnik, kino domowe, słodycze i chipsy rozstawione na dywanie, ciepły koc, dobre towarzystwo i wybór dowolnego filmu lub spektaklu, transmitowanego przez telewizję. Do tego najlepiej kakao zimą lub chłodny napój latem. Dlatego tak pociąga mnie wizja kolejnego ENEMEFU(Nocny Maraton Filmowy), organizowanego w naszej szkole - jeden taki już przeżyłam. Czy uważam się z tego powodu za kogoś mniej zainteresowanego kulturą? Nie, skądże. Kultury brakuje tym, którzy zadzierają nosa, tłumacząc mi po raz kolejny, że ludzie słuchający popu to prostacy i nie mają za grosz gustu.